Wczoraj pisałam o świętowaniu, tak więc obronieni i
wyegzaminowani poszliśmy… Świętować! :P
Nie
wybraliśmy się daleko, od razu pojechaliśmy na Monciak. Wiem, że idąc na
uczelnię mam go na co dzień, ale to miejsce jest tak urokliwe, że w czasie
wolnym nawet zwykły spacer po nim może być wyjątkowy. Magia jakaś? może :)
Odwiedziliśmy
dwa miejsca, znany wszystkim „Złoty Ul” i kawiarnię „Vanilla Cafe” – to właśnie
o niej powiem dzisiaj kilka słów. Miejsce to tak mnie oczarowało, że pierwszą
recenzję postanowiłam napisać właśnie o nim.
Mamy
z Pawłem małą „tradycję” chociaż bardziej pasowałoby określenie „zachciankę”.
Za każdym razem, gdy chcemy spędzić trochę czasu na mieście i zahaczyć o jakiś
lokal, staramy się wybrać nowe i nieznane nam dotąd miejsce ;) Ba, nawet mam
zamiar zrobić listę gdzie już byliśmy, a co chciałabym jeszcze odwiedzić.
Wczoraj obiad zjedliśmy w Złotym Ulu (klik). Szczerze mówiąc
myślałam, że jest to miejsce trochę bardziej „wyrafinowane” ale Euro
prawdopodobnie upodobniło je bardziej do baru dla kibiców. Trochę zawiedliśmy
się małą ilością dań obiadowych w menu ale miałam cichą nadzieję, że dzięki
temu się w nich specjalizują. Zamówiłam grillowaną pierś w szynce parmeńskiej
na risotto z chorizo. Przyznam szczerze, że dawno nie jadłam tak dobrego dania
w restauracji, a risotto było fenomenalne (jedyna wada – prawdopodobnie zabrakło
im chorizo i do ryżu dodali bekon albo szynkę parmeńską, nie potrafiłam nawet
jednoznacznie określić).
Na
deser i herbatę poszliśmy do Vanilla Cafe (klik). Nie był to
wybór planowany, a czysto spontaniczny. Miejsce małe, kameralne ale za to jakie
urocze! Ciepły wystrój, miła obsługa i duży wybór deserów jak na późną godzinę.
Dla mnie – herbata pomarańczowa z mango i ciasto marchewkowe, Paweł wziął
Snickers’a i koktajl truskawkowy. Wszystko starannie udekorowane i elegancko
podane. Snickers – pierwsza klasa! Gruba warstwa kruchego ciasta (w końcu
wersja bez miodowego spodu, która sprawia że smak daleki jest od tradycyjnego
batonika), słodki biały krem, orzeszki ziemne, a wszystko zalane solidną porcją
masy karmelowej. Za to ciasto marchewkowe… Poezja, w życiu jadłam je już kilka
razy ale to było zdecydowanie najlepsze! Aromatyczne, bardzo wilgotne z warstwą
serka kremowego na wierzchu. Udekorowane polewą, bakaliami i ciasteczkowymi rurkami
;)
Jeśli będziecie w Sopocie gorąco
Wam to miejsce polecam. My z pewnością tam jeszcze wrócimy wypróbować resztę
deserów.
/zdjęcia robione telefonem, wciąż rozglądam się za aparatem idealnym/
Kawiarnia Vanilla Cafe, Sopot, ul. Monte Cassino |
i tym miłym akcentem zakończyliśmy świętowanie ;) |
Witam moją imienniczkę :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że blog zapowiada się bardzo ciekawie. Będę na pewno często zaglądać ;)
Pozdrawiam gorąco!
gratuluję :) i zazdroszczę świętowania! takie ciacha tam widzę, że hoho ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli kiedyś uda mi się odwiedzić Sopot, może odwiedzę Vanilla Cafe :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Sopotu! (o ciachach juz nie wspomnę :)
OdpowiedzUsuńnie ma co zazdrościć, tylko trzeba przyjechać :)
Usuńale pycha ciacha! widać, że smakowało!
OdpowiedzUsuńDo Sopotu z chęcią bym się wybrała, lata nie byłam.
OdpowiedzUsuńGratuluję obrony, ja niedawno obroniłam mgr :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za wizytę u mnie i miłe słowa :) Gratuluję obrony i zazdroszczę bliskości morza :)
OdpowiedzUsuń