Strony

czwartek, 28 czerwca 2012

Vanilla Cafe w Sopot

Wczoraj pisałam o świętowaniu, tak więc obronieni i wyegzaminowani poszliśmy… Świętować! :P
Nie wybraliśmy się daleko, od razu pojechaliśmy na Monciak. Wiem, że idąc na uczelnię mam go na co dzień, ale to miejsce jest tak urokliwe, że w czasie wolnym nawet zwykły spacer po nim może być wyjątkowy. Magia jakaś? może :)

Odwiedziliśmy dwa miejsca, znany wszystkim „Złoty Ul” i kawiarnię „Vanilla Cafe” – to właśnie o niej powiem dzisiaj kilka słów. Miejsce to tak mnie oczarowało, że pierwszą recenzję postanowiłam napisać właśnie o nim.

Mamy z Pawłem małą „tradycję” chociaż bardziej pasowałoby określenie „zachciankę”. Za każdym razem, gdy chcemy spędzić trochę czasu na mieście i zahaczyć o jakiś lokal, staramy się wybrać nowe i nieznane nam dotąd miejsce ;) Ba, nawet mam zamiar zrobić listę gdzie już byliśmy, a co chciałabym jeszcze odwiedzić. Wczoraj obiad zjedliśmy w Złotym Ulu (klik). Szczerze mówiąc myślałam, że jest to miejsce trochę bardziej „wyrafinowane” ale Euro prawdopodobnie upodobniło je bardziej do baru dla kibiców. Trochę zawiedliśmy się małą ilością dań obiadowych w menu ale miałam cichą nadzieję, że dzięki temu się w nich specjalizują. Zamówiłam grillowaną pierś w szynce parmeńskiej na risotto z chorizo. Przyznam szczerze, że dawno nie jadłam tak dobrego dania w restauracji, a risotto było fenomenalne (jedyna wada – prawdopodobnie zabrakło im chorizo i do ryżu dodali bekon albo szynkę parmeńską, nie potrafiłam nawet jednoznacznie określić).

Na deser i herbatę poszliśmy do Vanilla Cafe (klik). Nie był to wybór planowany, a czysto spontaniczny. Miejsce małe, kameralne ale za to jakie urocze! Ciepły wystrój, miła obsługa i duży wybór deserów jak na późną godzinę. Dla mnie – herbata pomarańczowa z mango i ciasto marchewkowe, Paweł wziął Snickers’a i koktajl truskawkowy. Wszystko starannie udekorowane i elegancko podane. Snickers – pierwsza klasa! Gruba warstwa kruchego ciasta (w końcu wersja bez miodowego spodu, która sprawia że smak daleki jest od tradycyjnego batonika), słodki biały krem, orzeszki ziemne, a wszystko zalane solidną porcją masy karmelowej. Za to ciasto marchewkowe… Poezja, w życiu jadłam je już kilka razy ale to było zdecydowanie najlepsze! Aromatyczne, bardzo wilgotne z warstwą serka kremowego na wierzchu. Udekorowane polewą, bakaliami i ciasteczkowymi rurkami ;)

Jeśli będziecie w Sopocie gorąco Wam to miejsce polecam. My z pewnością tam jeszcze wrócimy wypróbować resztę deserów. 

/zdjęcia robione telefonem, wciąż rozglądam się za aparatem idealnym/







Kawiarnia Vanilla Cafe, Sopot, ul. Monte Cassino






i tym miłym akcentem zakończyliśmy świętowanie ;)

środa, 27 czerwca 2012

Obroniona! Tytuł licencjata :)


3 lata… Było dużo nauki, mozolne pisanie pracy, stres i ta niepewność co do potencjalnych pytań… Wszystko po to, by stanąć pełnym obaw przez komisją, nie zawieść promotora, rodziny, a przede wszystkim siebie. Obrona pracy licencjackiej – zwieńczenie pierwszych lat zmagań z systemem akademickim.

godzina prawdy…

"Pani Aleksandro, proszę wejść, zapoznać się z treścią pytań i przygotować do odpowiedzi"

"Otrzymała pani tytuł licencjata i ukończyła studia I stopnia z oceną bardzo dobrą. Gratuluję"


I po stresie! Wyluzowałam, poczułam ulgę, a przede wszystkim ból nóg od uciskających pantofli :)





Ale… niestety nie zgodzę się, że obrona to czysta ‘formalność’ (przynajmniej nie w moim przypadku, gdy na 3 pytania tylko jedno z nich dotyczyło zawartej w pracy treści, a 2 pozostałe nawiązywały do ogólnej tematyki związanej z ZZL i kwestii, o których nawet nie wspomniałam). Dobrze jest jednak o ten 1 raz więcej przeczytać wykłady, serio! Czasem warto trochę bardziej się przyłożyć, gdy nie wiadomo z czym przyjdzie nam się zmierzyć :)

Dzisiaj świętujemy podwójnie. Paweł tego samego dnia zdał egzamin z kursu specjalistycznego. Ważny egzamin, upoważniający do wykonywania zawodu ;)

Z racji, że zaliczone egzaminy trzeba porządnie „oblać” na osłodę życia – studentom (za wynagrodzenie wszystkich stresów) oraz całej reszcie (tak mocno trzymającej za nas kciuki!) stawiam gęstą, słodką kawę bananową ;)




Składniki na 1 porcję:
1 banan (mały)
200 ml maślanki
2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
cukier / słodzik (wg uznania, do smaku)
u mnie dodatkowo garść truskawek ale zdecydowanie wolę wersję z samym bananem

Po prostu:  
Banan wkroić do blendera, zalać maślanką, dodać kawę i substancję słodzącą - zmiksować!
Posypałam pokruszonymi płatkami Chocapic, zjadłam z Milka Tender :)




Dziś nie gotuję, lenię się, ZASŁUŻYŁAM.
Nasza dwójka idzie świętować sama i jemy na mieście, o! ;*
 

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Pieczeń rzymska z sosem słodko-kwaśnym

Jutro obrona licencjatu, nie mam głowy na nic dlatego dzisiaj krótko... Dwa razy przemaglowałam swoją pracę, przeczytałam wykłady z Zarządzania zasobami ludzkimi (bo właśnie tego dotyczy mój temat, a z recenzentką miałam z tego przedmiotu wykłady). Konkretnie będę się bronić z ZZL w działalności sezonowej... gastronomicznej ;]
W sumie boję się tylko pytań teoretycznych związanych tematem. Profesor na wykładzie strasznie zwracała uwagę na "bzdury wypisane w literaturze, które z praktyką nie mają nic wspólnego"... Teraz siedzę i się głowię, czy odpowiadać tak, żeby ją zadowolić, czy opierać się o treść pracy napisaną na podstawie książek. No, to moja największa obawa. Mam nadzieję, że się nie zestresuję i podejdę do tego na luzie ;)

Tyle!

Wracam do notatek, a Wam zostawiam przepis na pieczeń rzymską zdobyty na linii ciocia - babcia - ja. Pieczeń po raz pierwszy wypróbowana na rodzinnym obiedzie i przyznam, że o ostatecznym efekcie decyduje podawany z nią sos słodko-kwaśny. Pasuje idealnie. Moją modyfikacją jest dodana garść solonych orzeszków ziemnych.

Jeśli mogę coś zaproponować: 
  1. Pieczeń sama w sobie bardzo dobrze sprawuje się na kanapkach
  2. Sos w połączeniu z podsmażoną piersią z kurczaka stanowi świetne samodzielne danie, może kiedyś podam propozycję na blogu - a to jest bardzo prawdopodobne ;)
Bardzo polecam przepis!



Kliknij - powiększ ;)




sobota, 23 czerwca 2012

Banan, toffi, ryż...

Ja to doskonale wiem, że czasem mam dziwne pomysły na obiad. 
Bo kto je na "danie główne" coś, co równie dobrze mogłoby być deserem? Raczej nic nie poradzę, że czasem jak widzę jakiś składnik np. głupi serek naturalny - posłodzę go, posmaruję nim kanapki i po zjedzeniu stwierdzę, że świetnie pasowałby np. z RYŻEM? Skoro robi się ryż na mleku albo miesza go z mascarpone to dlaczego nie z innym nabiałem?

Z taką właśnie chwilą "nagłej ochoty" powstał pomysł na (musiałam to jakoś nazwać):

Śmietankowy ryż z bananem i sosem toffi


Sos Toffi - bo niedawno otworzyłam go do deseru
Banan - a tak mi akurat pasował
Po przeczytaniu u Rocksanki o serku Ricotta (zaraz po zjedzeniu swojej wersji!) pomyślałam, że ryż smakowałby z nim równie dobrze albo nawet lepiej ze względu na jego specyficzny i intrygujący smak. Ogólnie jestem strasznie nabiałowa, więc dla mnie wszelkie jogurty i twarożki to raczej codzienność. Ważne, żeby coś do tego dodać, wkroić owoc, wlać polewę, dosypać musli... Może poniższe zdjęcia zachęcą Was do spróbowania - jeśli nie na piątkowy słodki obiad to przynajmniej w formie deseru :)



Proporcje wg możliwości ilościowych i własnego uznania. A potrzebujemy jedynie:
  • ugotowanego ryżu
  • serka naturalnego, posłodzonego (u mnie ten duży - 400g z Biedronki)
  • banan pokrojony w talarki
  • sos toffi do lodów i deserów
Ryż mieszamy z serkiem, na wierzch układamy banana i całość obficie zalewamy sosem. Ja dla smaku ryż trochę posoliłam (ale to wynika z moich dziwnych upodobań do łamania smaków).
Smacznego :)



Braciszku, a teraz pomóż mi trochę i potrzymaj miseczkę :)


czwartek, 21 czerwca 2012

NOWY BLOG!


Witam na nowym blogu ;) 

Ostatnie wydarzenia (czytaj tu) i mobilizacja do dalszego rozwoju kulinarnego popchnęły mnie o krok dalej niż wznowienie prowadzenia bloga. Pomyślałam, że jak zmiany to na całego, przecież nie miałam nic większego do stracenia? Idąc za ciosem wymieniłam blox’a na blogspot i powiem szczerze, że jestem pozytywnie zaskoczona nowymi możliwościami :)

Nie wiem, co jeszcze powinnam napisać w pierwszym – oficjalnie otwierającym nowego bloga wpisie… Chciałabym, żeby był hmmm, wyjątkowy? Zawierał zapowiedź czegoś znaczącego? Cóż, obiecuję że się przyłożę. W miarę możliwości postaram się rozwijać swoje umiejętności i publikować tu swoje osiągnięcia. Bo chcę i to lubię! I w nosie mam opinię, że mam świra na punkcie „tych moich zdjęć z jedzeniem” (zero sugestii :D … ;*)

Na zachętę porcja słodkości, efektów moich pierwszych (nawet sprzed 2 lat!) kuchennych zmagań.




















P.S. Chciałabym, mimo wszystko, żeby blog był także miejscem osobistych refleksji i subiektywnych opinii… Bo chyba każdy ma chwile, w których chciałby się z kimś podzielić tym, co czuje… I gorąco proszę o trzymanie kciuków! Pozdrawiam, Ola ;)